Przejdź do głównej treści
Wybitny profesor fizyki u szczytu naukowej kariery został księdzem. Ukończył teologię, został anglikańskim duchownym. John Polkinghorne od lat broni tezy, że naukę i religię więcej łączy, niż dzieli. Łączy szukanie prawdy o świecie.
Artykuł z GN 38/2014

Nasuwa się porównanie z ks. Michałem Hellerem. Obaj są duchownymi i naukowcami. Obaj budują mosty między wiedzą o świecie, której dostarcza współczesna nauka, a wiarą. Tej tematyce poświęcili mnóstwo prac. Za te wysiłki obaj zostali uhonorowani Nagrodą Templetona (Polkinghorne 2002, Heller 2008). Heller najpierw stał się księdzem, teologiem, filozofem, a później zainteresował się naukowym obrazem świata. John Polkinghorne wykonał ruch w stronę przeciwną. Był najpierw profesorem fizyki ze sporymi osiągnięciami, a potem postanowił zostać duchownym i studiować teologię. Jego sylwetka i prace są w Polsce słabo znane.

O wiele więcej osób słyszało zapewne o prof. Richardzie Dawkinsie, zoologu z Oksfordu, który także poświęcił kilka książek religii. Od strony merytorycznej jego prace są pisane na poziomie zbuntowanego nastolatka, mogą więc posłużyć ewentualnie jako przyczynek do studium fanatyzmu i niekompetencji, ale nie wnoszą niczego istotnego do rozmowy o relacji nauka–religia. Antychrześcijańska fobia dominująca w medialnym świecie przyczyniła się do wypromowania tego ignoranta z tytułem profesora na „naukowy” autorytet w dziedzinie krytyki religii.

Wspominam o tym, ponieważ celebrycka sława Dawkinsa w jakimś sensie przesłania osiągnięcia ludzi tej klasy co prof. John Polkinghorne. W angielskojęzycznym środowisku naukowym nie jest on wyjątkiem. Twórczy dialog nauki i religii podejmuje wielu wybitnych uczonych, jak np. Alister Mac Grath (teolog i biofizyk), Arthur Robert Peacocke (teolog i biochemik) czy John D. Barrow – (fizyk, współtwórca tzw. teorii antropicznej). Skądinąd ciekawe jest to, że przekonanie o istnieniu Boga podziela o wiele więcej fizyków niż biologów. Polkinghorne był jednym z założycieli Międzynarodowego Towarzystwa Nauki i Religii (International Society for Science and Religion).

Chrześcijaństwo – centrum mojego życia

lkinghorne tak tłumaczył swoją decyzję: „Zasadniczym powodem podjęcia tego kroku był po prostu fakt, że chrześcijaństwo zawsze było w centrum mojego życia. Zostać szafarzem słowa Bożego i sakramentów było dla mnie zaszczytnym powołaniem, które dało mi możliwość ogromnej satysfakcji”. Jako duchowny pozostał związany głównie z Cambridge. Oprócz pracy duszpasterskiej pisze książki, w których promuje wiarę i naukę otwarte wzajemnie na siebie. Ma w dorobku 5 książek poświęconych fizyce i 26 o relacjach nauki i religii, przetłumaczonych na 18 języków. Kilka z nich także na polski.

Karierę naukową rozpoczął od studiów matematyki na Cambridge, tam też uzyskał doktorat z fizyki w 1955 roku. Dwa lata wykładał w Edynburgu, a od 1958 powrócił do Cambridge, gdzie w 1968 objął katedrę matematyki fizycznej. Zajmował się przede wszystkim teorią cząstek elementarnych, odegrał ważną rolę w odkryciu kwarków i glouonów, uznawanych dziś za najmniejsze „składniki” materii. Wykładał gościnnie w Princeton, Berkeley, Stanford. Pracował także w instytucie badawczym CERN pod Genewą. Otrzymał sporo doktoratów honorowych oraz przeróżnych nagród. Królowa przyznał mu tytuł szlachecki, choć jako duchowny nie posługuje się honorowym „sir”.
Polkinghorne studiował teologię jako fizyk. Jego umysłowość była „sformatowana” przez metodę naukową. Przez takie okulary czytał teologię. Jak sam podkreśla, dało mu to oryginalną „podwójną” perspektywę. Z angielskim humorem dodaje, że bywa podejrzewany o to, że zachowuje się jak „rzeźnik, który stał się wegetarianinem” albo przypomina centaura – pół człowieka, pół konia. Ponoć o wielkim fizyku XIX stulecia Michaelu Faradayu, który był wierzącym chrześcijaninem, mówiono, że gdy wchodził do laboratorium, zapominał o swojej religii, a kiedy z niego wychodził, zapominał o nauce. Polkinghorne polemizuje z tego typu stereotypem. Przekonanie o niepokonalnej rozbieżności pomiędzy nauką a teologią jest konsekwencją Oświecenia. Mit ten do dziś pokutuje w wielu miejscach, także niestety w szkołach, ale współcześni naukowcy już dawno odeszli od pozytywistycznego przekonania, że nauka objaśni kiedyś wszystko i ma monopol na racjonalną wiedzę o świecie. Fizyk Polkinghorne zwraca uwagę, że w samej metodzie naukowej sporą rolę odgrywają elementy subiektywne, np. osobisty osąd naukowca, weryfikacja wspólnoty naukowej, pewna tradycja. Twierdzenie Gödla nakłada ograniczenie nawet na matematykę. Z grubsza mówi ono o tym, że w każdym systemie są pewne twierdzenia, których nie da się udowodnić ani obalić. A więc nawet matematyk musi przyjąć pewne rzeczy na wiarę! Nauka stała się dziś bardziej skromna, nie pretenduje do jedynej „prawdziwej” wiedzy o świecie. Zauważyła i uznała swoje ograniczenia. Ta „skromność” nauki, większy szacunek dla tajemnicy rzeczywistości, otwiera przestrzeń do rozmowy z innymi dziedzinami ludzkiej wiedzy, wnoszącymi do ludzkiego poznania te elementy, które z definicji wymykają się „szkiełku i oku” przyrodnika.

Nauka i teologia – jak dwie siostry

„Gdy przygotowując się do święceń, studiowałem podstawy teologii, spostrzegłem, że najbliżsi sposobowi myślenia fizyków byli ludzie pokroju teologów Nowego Testamentu”, pisze Polkinghorne. Istnieją pewne zaskakujące podobieństwa między teologią a współczesną fizyką. Polkinghorne uważa, że nauki ścisłe i teologię łączy postawa, którą nazywa realizmem krytycznym. Realizm – ponieważ zarówno naukowiec, jak i teolog odkrywają określoną rzeczywistość, a nie zajmują się tworami ludzkiego umysłu. Jest to realizm krytyczny, ponieważ mamy do czynienia ze złożonymi metodami badawczymi, subtelnie łączącymi doświadczenie z interpretacją. Rzecz jasna teologia pod wieloma względami różni się od nauki, na co zwraca uwagę ks. Polkinghorne. Pisze: „Osobowego Boga nie możemy poddać próbie doświadczenia w ten sposób, w jaki nieosobowy świat fizyczny poddajemy badaniom eksperymentalnym. Jednakże naukę i teologię łączy to, że każda z tych dyscyplin może i powinna bronić swojego statusu wiedzy, która bada rzeczywistość i poszukuje coraz to bliższego prawdzie jej zrozumienia”.

„Żyjemy w jednym świecie, a nauka i teologia badają różne jego aspekty” –podkreśla Polkinghorne. I tłumaczy rzecz bardzo obrazowo: „Rzeczywistość stanowi wielopoziomową jedność.

Mogę postrzegać drugiego człowieka jako układ atomów, jako otwarty układ biochemiczny oddziałujący ze środowiskiem, jako egzemplarz gatunku homo sapiens, jako piękny obiekt, jako kogoś, czyje potrzeby domagają się mojego szacunku i współczucia, wreszcie jako brata lub siostrę, za których umarł Chrystus. Wszystkie te aspekty są prawdziwe i wszystkie w tajemniczy sposób łączą się w tej oto jednej, konkretnej osobie”. Wszystkie te poziomy rzeczywistości znajdują ostatecznie swoje źródło w Bogu.

Piękny świat skrojony na miarę

Polkinghorne jako fizyk czuje się w jakimś sensie zobligowany do szukania w świecie śladów zostawionych przez Stwórcę. „Pytanie o istnienie Boga jest jedynym najważniejszym pytaniem w zetknięciu z naturą rzeczywistości”, podkreśla. Wskazuje dwa argumenty na to, że świat jest dziełem rozumności wykraczającej poza sam świat. Pierwszym jest racjonalne piękno i poznawalność wszechświata. Wielu fizyków podkreśla, że matematyczne wzory, które opisują prawa fizyki, cechuje jakiś rodzaj elegancji, matematycznego piękna. Wielu badaczy dokonujących odkryć doświadcza poczucia zachwytu. Czy to tylko kwestia psychologicznej satysfakcji, czy nie jest raczej tak, że za tą cudownością i uporządkowanym pięknem stoi umysł większy niż wszystko? Ku tej drugiej odpowiedzi skłania się angielski uczony.

Drugi motyw, który kieruje umysł ku Stwórcy, łączy się z pewnymi właściwościami wszechświata odkrytymi dzięki rozwojowi nauki. Otóż świat jest ogromny: nasze słońce to jedna ze 100 miliardów gwiazd naszej galaktyki, a ta z kolei jest jedną ze 100 miliardów galaktyk wszechświata dostępnego naszej obserwacji. Naukowcy uznają, że wszechświat miał swój moment początkowy, zwany popularnie Wielkim Wybuchem. Wiek świata szacuje się obecnie na ok. 14 miliardów lat. Ten wielki i stary wszechświat okazuje się zarazem „skrojonym na miarę”, dokładnie na miarę człowieka. Polkinghorne jako jeden z całej grupy naukowców wskazuje na fakt, że aby na ziemi mogło powstać życie, człowiek, musiały być spełnione pewne subtelne warunki. Ten pogląd, zwany zasadą antropiczną, to rzecz absolutnie fascynująca. Okazuje się, że aby powstało życie w tej formie, w jakiej je znamy, wszechświat musi być tak ogromny i tak stary. Mowa tutaj nie o biologicznej ewolucji na Ziemi (to inny problem), ale o ewolucji samego kosmosu (procesy zachodzące w momencie Wielkiego Wybuchu zapoczątkowały kolejne – powstawanie gwiazd, pierwiastków, galaktyk, planet itd.). Okazuje się, że wszystkie stałe fizyczne (np. tzw. stała Plancka) mają takie wartości, które umożliwiają powstanie życia. Lekka zmiana tych wartości czyniłaby życie czymś niemożliwym. Dostrojenie tych danych jest tak dokładne, że jeden z fizyków porównał je do takiej sytuacji, gdyby ktoś próbował trafić z karabinu do celu o średnicy jednego centymetra, znajdującego się na przeciwległym krańcu obserwowanego wszechświata, czyli w odległości 20 miliardów lat świetlnych, i trafił! „Zasada antropiczna – podsumowuje Polkinghorne – jest jakby odwróceniem rewolucji kopernikańskiej; wprawdzie nie przywraca ona ziemi centralnego miejsca we wszechświecie, lecz za to dostrzega ścisły związek pomiędzy naturą wszechświata a możliwością pojawienia się w nim człowieka”. To samo w sobie nie jest ścisłym dowodem na istnienie Boga, ale daje do myślenia. Polkinghorne wiele razy podkreśla, że jako fizyk może dojść do hipotezy o istnieniu Boga i uzasadnić jej racjonalność. Natomiast Boga nie można czcić, uznając Go za „roboczą hipotezę”. Aby odkryć Go jako osobę, konieczny jest inny rodzaj poznania.
Zapytano Polkinghorne’a w wywiadzie, jaki fragment Biblii zadedykowałby naukowcom. Wskazał na zdanie z 2 Listu do Koryntian św. Pawła: „Albowiem Bóg, Ten, który rozkazał ciemnościom, by zajaśniały światłem, zabłysnął w naszych sercach, by olśnić nas jasnością poznania chwały Bożej na obliczu Chrystusa” (4,6). I dodał komentarz: „To zdanie łączy pojęcie światła wiedzy oraz pojęcie światła, którym jest Chrystus. Aby prawdziwie rozumieć świat, w którym żyjemy, w całym jego bogactwie i różnorodności, w jego obietnicy i cierpieniu, konieczne jest chrześcijańskie rozpoznanie Boga obecnego wszędzie, ale poznanego w świetle Jezusa Chrystusa”.
Artykuł z GN 38/2014