2 stycznia, Rok A, I - Rozważania
Ofiarowana nam łaska Boża, nie może być w nas daremna
Jan jest już znany i przekazywane z ust do ust orędzie czyni go najgłośniejszym prorokiem «w Betanii, po drugiej stronie Jordanu, gdzie (...) udzielał chrztu». Siła słów i obrzęd obmycia są dla tej postaci charakterystyczne, a nadto przyciągają coraz liczniejsze tłumy. Wydaje mi się ważny również sposób, w jaki głosi Słowo nawrócenia. Musiał być naznaczony jakąś charyzmą, skoro przyciągało ludzi jak magnes przyciąga opiłki żelaza. Oto pewnego dnia przyszli również wysłannicy najważniejszych i uczniowie kapłanów. Zapewne nie liczyliby się z nim, gdyby nie ogień Boży w jego ustach i postawa życia, której nic nie można było zarzucić. Poza te niekończące się tłumy, stojące w kolejce do rytualnego obmycia w wodach Jordanu, to wywwoływało respekt (jeżeli nie przed Janem to przed ludźmi).
«Kto ty jesteś?» - pytają. Czyżby nie wiedzieli? A może żądali, by się im wylegitymował i uwiarygodnił? No cóż, mogło być i tak. Zostawmy jednak ten wątek, bo o wiele cenniejszym wydaje mi się być uchwycenie czegoś, co kryje się w odpowiedzi Jana. Dla mnie to niezwykle dojrzała i rozbrajająca, pełna życiowej i ludzkiej pokory scena: Mówi: «Jam [tylko] głos wołającego na pustyni: Prostujcie drogę Pańską (...)». Jakże to może być?! Ten ostatni prorok Starego Testamentu ma być tylko głosem? Tylko nośnikiem treści? Niczym więcej? Może miał tego dnia jakiś dołek, spadek formy albo niż intelektualny... Gryzie się jakoś, że tylko na tyle stać było Człowieka, o którym sam Jezus - kilka rozdziałów później - mówi, używając wielu pochwał. A jednak Jan wie, co chce powiedzić i to własnie mówi! Jego zadaniem było tylko przygotować drogę Panu.
Poza tym, jak można wywyższać się lub cś tam bredzić, gdy Chrystus Pan jest w pobliżu? Słyszeliśmy to przecież: «pośród was stoi Ten, którego wy nie znacie, który po mnie idzie, a któremu ja nie jestem godzien odwiązać rzemyka u Jego sandała».
Zastanawiam się nad sobą pytając dysktetnie sumienia: któraż z moich potrzeb byłaby aż tak wielka i nienasycona, żeby - ulegając pokusie - na chwilę błysnąć nie swoim światłem? Z resztą, po co pytać, skoro tak często widzę, jakże łatwo przychodzi mi przywłaszczać sobie łaskę Boga i ...nic z nią nie robić. Bóg jednak jest łaskaw i - chociaż jeszcze nie widzę efektów działania tej łaski we mnie - głęboko wierzę, iż otrzymuję ją. Jezus pragnie za jej przyczyną objawić mi miłość Ojca. A skoro tak, to jest nadzieja.
«Kto ty jesteś?» - pytają. Czyżby nie wiedzieli? A może żądali, by się im wylegitymował i uwiarygodnił? No cóż, mogło być i tak. Zostawmy jednak ten wątek, bo o wiele cenniejszym wydaje mi się być uchwycenie czegoś, co kryje się w odpowiedzi Jana. Dla mnie to niezwykle dojrzała i rozbrajająca, pełna życiowej i ludzkiej pokory scena: Mówi: «Jam [tylko] głos wołającego na pustyni: Prostujcie drogę Pańską (...)». Jakże to może być?! Ten ostatni prorok Starego Testamentu ma być tylko głosem? Tylko nośnikiem treści? Niczym więcej? Może miał tego dnia jakiś dołek, spadek formy albo niż intelektualny... Gryzie się jakoś, że tylko na tyle stać było Człowieka, o którym sam Jezus - kilka rozdziałów później - mówi, używając wielu pochwał. A jednak Jan wie, co chce powiedzić i to własnie mówi! Jego zadaniem było tylko przygotować drogę Panu.
Poza tym, jak można wywyższać się lub cś tam bredzić, gdy Chrystus Pan jest w pobliżu? Słyszeliśmy to przecież: «pośród was stoi Ten, którego wy nie znacie, który po mnie idzie, a któremu ja nie jestem godzien odwiązać rzemyka u Jego sandała».
Zastanawiam się nad sobą pytając dysktetnie sumienia: któraż z moich potrzeb byłaby aż tak wielka i nienasycona, żeby - ulegając pokusie - na chwilę błysnąć nie swoim światłem? Z resztą, po co pytać, skoro tak często widzę, jakże łatwo przychodzi mi przywłaszczać sobie łaskę Boga i ...nic z nią nie robić. Bóg jednak jest łaskaw i - chociaż jeszcze nie widzę efektów działania tej łaski we mnie - głęboko wierzę, iż otrzymuję ją. Jezus pragnie za jej przyczyną objawić mi miłość Ojca. A skoro tak, to jest nadzieja.