Przejdź do głównej treści
W ostatnich miesiącach odczuwałem lęk, że bezpowrotnie tracę czas, którego nigdy nie odzyskam – mówi Jakub Kudełka, gitarzysta zespołu Reanimacja. – Teraz zrozumiałem, że gdybym Boga przeoczył, to bym Go naprawdę stracił.
 
Artykuł z GN 13/2014

Wyrzucał sobie, że po raz trzeci ogląda ten sam film, a mógłby ćwiczyć na gitarze albo się uczyć. A teraz, po rekolekcjach zorganizowanych przez Szkołę Nowej Ewangelizacji, poczuł się spokojny, że to nie było przestępstwo. Jakub Kudełka w kwietniu skończy 20 lat. Od roku gra w zespole Reanimacja. Pochodzi z bardzo wierzącej rodziny, uznawanej w środowisku za wzór. Ale kiedy w minioną niedzielę wrócił do domu po rekolekcjach, prawie fruwał nad ziemią z radości, że wierzy w Boga. Doświadczył działania Ducha Świętego, który dotychczas wydawał mu się pustym miejscem Trójcy Przenajświętszej. – Jeszcze kilka dni temu, kiedy widziałem na ulicy audi A8 albo rollexa na czyjejś ręce, myślałem, że takie przedmioty dadzą mi szczęście – opowiada. – Chociaż zawsze twierdziłem, że Bóg jest w moim życiu na pierwszym miejscu, wyszło na to, że to było trochę teoretyczne. Podskórnie chciałem mieć auto czy zegarek. Z tym pragnieniem byłem w pewnym sensie nieszczęśliwy. Teraz rzeczy materialne też się dla mnie liczą, ale już wiem, że nie dadzą mi takiego szczęścia, jakie przynosi Bóg. Myślałem o posiadaniu zegarka, bo zwyczajnie – jestem grzesznikiem. To było pożądanie rzeczy materialnych. One nie są złe, to tylko rzeczy, ale trzeba pamiętać, że to my nadajemy im wartość. Dobrze, jeśli stawiamy je na odpowiednim miejscu.

– Co jest dla mnie w życiu najważniejsze? – odpowiada na moje pytanie: – Bóg, który wypełnia sensem i głębią wszystkie rzeczy. Dzisiaj cieszę się, że rano chwilę spędziłem z rodzicami, że grałem z moim zespołem, że teraz rozmawiamy. Ale przede wszystkim z tego, że mam Boga na wyciągnięcie ręki. Jego słowo w Piśmie Świętym, że mogę z Nim porozmawiać, modląc się. Czuję, że chce mojego szczęścia, pragnie, żebym naprawdę żył. Trudno to opisać. Bo jak opisać nasze najgłębsze tęsknoty? Jestem pewien, że to pragnienie „czegoś więcej” nosimy w sobie nie bez powodu.

Prośby o obfitość

– Od paru lat nie dawały mi spokoju słowa z Pisma Świętego, że Jezus przyszedł po to, aby dać nam życie w obfitości. Pomyślałem, że właśnie tego chcę! Co rozumiem przez obfitość? Wielość znaków, różnorakich doświadczeń. Nieraz zastanawiałem się, o co mi w życiu chodzi. Nie tak w szczegółach: że chcę grać na gitarze, występować na koncertach, ale czego naprawdę chcę, tak serio, tak głęboko. W pewnym momencie pojawiła się myśl, że chodzi mi właśnie o tę obfitość życia. My możemy Boga tylko prosić, więc Go o to prosiłem. To nie było tak, że zacząłem pościć, praktykować nie wiadomo jakie umartwienia, ale prosiłem Boga o życie w obfitości. Nie wiedziałem do końca, jak to ma wyglądać. „Nie wiem, Boże, jakie to życie, ale daj mi, ja tego chcę” – powtarzałem. Najczęściej łączę modlitwę nieformalną z formalną. Staram się rozmawiać z Bogiem jak z przyjacielem. Pod koniec dnia mówię Mu, że to było bez sensu, że za to dziękuję, tego nie rozumiem. Tak też przedstawiałem Mu prośbę o obfitość. I zostałem wysłuchany. Chcę podkreślić, że nie zrobiłem absolutnie nic wyjątkowego, co predestynowałoby mnie do takich łask, jakie otrzymałem.

A odczułem takie poczucie bliskości z Bogiem i ogromnego szczęścia, jakiego nie przeżywałem nigdy dotąd. Nawet radość, np. podczas koncertu w Szkole Muzycznej II stopnia im. Szymanowskiego w Katowicach, kiedy wszystko mi wyszło, była czymś bardzo małym w porównaniu z tym, co czuję teraz. To nie jest ośli zachwyt, ale świadomość, że jeśli nawet przyjdą trudne momenty, gdy zawalę, zgrzeszę, to wiem, że Bóg mi przebaczy i wyprowadzi z tego dobro. Po ludzku trudno to pojąć. Zdaję sobie sprawę, że życie z Bogiem nie oddala cierpienia, nie pozbawia kłopotów ani zmartwień. Ale żyjąc z Nim, czuję sens wszystkiego. Bo Bóg to nie jest gość, który chce nam dać piękne życie, ale przedtem wymaga, żebyśmy na przykład 10 lat pocierpieli. Tak jak w sklepach chcą od nas, żebyśmy zapłacili, tak po ludzku myślimy, że i On chce, żebyśmy płacili za szczęście. Przez długi czas wypowiadając słowa „Bądź wola Twoja”, miałem w tyle głowy, że czeka mnie coś strasznego, okupienie radości przez bóle i straty. Teraz czuję, że Bóg chce dla mnie czegoś najlepszego

Nie ogień i gołębica

– Mój szwagier Andrzej zaprosił mnie na kurs Nowe Życie, zorganizowany przez Szkołę Nowej Ewangelizacji dla tych, którzy są w Kościele, ale chcą odnowić wiarę. Rekolekcje były trzydniowe i wydawało mi się, że już w sobotę skończyły się dla mnie. Przyjechałem jeszcze w niedzielę i okazało się, że wtedy doświadczyłem najmocniejszych odkryć. Dotąd nie wiedziałem, kto to jest Duch Święty, jak się do Niego modlić. Ci, którzy mówili o Jego charyzmatach nadzwyczajnych, wydawali mi się nawiedzeni. Nie zmieniał tego fakt, że pochodzę z wierzącej rodziny, a rodzice działają w Odnowie w Duchu Świętym, we wspólnocie Chemin Neuf.

Nieraz kiedy ćwiczyłem na gitarze, w sąsiednim pokoju rodzice i ich przyjaciele modlili się językami. Zwykle było mi to obojętne albo miałem do tego stosunek sceptyczny. Kiedy słyszałem modlitwę o wylanie Ducha Świętego, czułem blokadę i myślałem: „Skończmy to”. Denerwowało mnie, że do kontaktu z Duchem Świętym potrzeba specjalnego wieczoru uwielbienia, śpiewów, unoszenia rąk. Mam niezależny charakter i jak słyszę, że coś mi każą, bo tak trzeba, to mnie odrzuca. Zastanawiałem się, czy Duch Święty nie może przyjść tak po prostu do mojego pokoju i wylać na mnie swoje łaski. Właśnie na tych rekolekcjach przyszedł do mnie bez fajerwerków w środku dnia, w zwykłej sali. Modliliśmy się o wylanie Ducha Świętego, a ja poczułem Jego owoce – radość i pokój ducha.

Zwykle się je umniejsza, czekając na spektakularne charyzmaty, takie jak np. mówienie językami. A przecież bez tych zwyczajnych nie da się żyć. To nie działo się tak, że Duch Święty przyszedł do mnie na 1 minutę i 40 sekund, ale to było stopniowe uwalnianie radości, spokoju, trwające do dziś. Wcześniej prawie się nie modliłem do Niego. Nie wiedziałem, czy to ogień, czy gołębica, bo tak go przedstawiają w ikonografii. Na rekolekcjach uświadomiłem sobie, że jest osobą, a jeśli tak, to można z Nim mieć relacje. To dla mnie duża zmiana. Choć Duch Święty w Trójcy Przenajświętszej zawsze pozostanie dla mnie tajemnicą. Święty Augustyn przedstawił naszą bezradność wobec Niej za pomocą obrazka. Opisał, że idzie po plaży i widzi dziecko, które do dołka w piasku stara się przelać całe morze. Kiedy powiedział mu, że podejmuje się rzeczy niemożliwej, uśmiechnęło się: „Prędzej przeleję morze do dołka, niż człowiekowi uda się zgłębić tajemnicę Trójcy Świętej”.

Nienormalni

Kiedy po rekolekcjach wróciłem do domu, przywitałem się ze wszystkimi szczególnie serdecznie, żeby okazać, jak ważna jest dla mnie rodzina. Razem z piątką rodzeństwa, ich mężami, żonami i dziećmi, rodzicami i babcią siada nas przy stole zwykle 17 osób. A to jest tylko skład podstawowy. (śmiech) Rodzina to jedna z najwspanialszych spraw, które dostałem w życiu za darmo. Bo najważniejsze dary dostaje się od Boga za nic, nie tak jak w naszym ludzkim życiu – za pieniądze. Niczym sobie nie zasłużyłem, żeby się urodzić w tak wierzącej rodzinie, żeby dorastać w tak wyjątkowej parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Katowicach, gdzie posługują ojcowie oblaci. Rodzina to podstawa, ale potrzebne jest też życie wspólnotowe, a w mojej parafii coś takiego znalazłem, choć nadal szukam wspólnoty dla siebie. Nastolatek, jeśli znajdzie się w grupie rówieśników, która nie będzie wyznawać wartości takich jak on, będzie źle się czuł niezależnie od wsparcia otrzymanego w domu. We wspólnocie znajdujemy potwierdzenie, że nasi rówieśnicy żyją według ważnych dla nas wartości. Wtedy dostaje się od nich siłę, człowiek nie czuje się jak ktoś nienormalny. Bo wierzący w dzisiejszym świecie może być postrzegany jak nienormalny. (śmiech) Jakby spojrzeć na to z boku, to jest to ktoś poświęcający czas na modlitwę do Kogoś, kogo nie widać.

Klęczący przed opłatkiem, będącym ni to chlebem, ni to ciałem. Wierzący w Boga, który przyszedł na świat w stajni, urodzonego przez dziewczynę, w którą tchnął Duch Święty. Wczoraj wieczorem jeszcze długo rozmawiałem z siostrą Martą i rodzicami o swoich przeżyciach rekolekcyjnych. Przyznałem, że nigdy nie doświadczyłem nadzwyczajnego charyzmatu Ducha Świętego – daru języków czy proroctwa, którego doświadczyli rodzice, ale już jestem na nie otwarty. Moja siostra Marta powiedziała, że te dary nadzwyczajne powodowały w niej lęk. I tak żeśmy się z nią trochę starli, dlatego poprosiłem, żebyśmy wspólnie zwrócili się o pomoc do Ducha Świętego. Prowadząca modlitwę mama nagle przerwała i powiedziała, że chce się teraz przeprosić z tatą. W tym samym momencie odwróciła się do mnie Marta i też zaczęła mnie przepraszać. Już samo to było ewidentnym działaniem Ducha Świętego. Trzeba pamiętać, że Bóg nas kocha za darmo. Rodzice, choć kochają bezwarunkowo, nie są idealni. Okazują dzieciom niezadowolenie, karcą je. Bóg nie cierpi samego grzechu, ale nie nas – grzeszników. Nie wiemy, czy jawnogrzesznica, która do Niego przyszła w Ewangelii, poprawiła się, ale Bóg dał jej tak głębokie doświadczenie miłości, że musiała zacząć żyć inaczej. Bez świadomości Jego miłości nie jesteśmy w stanie cokolwiek zdziałać. Teraz cieszę się, że żyję, i nie boję się o swoją przyszłość. Zwykle miewam dużo lęków. Nieraz bałem się, że nie będę już miał koncertów, bałem się zagrać coś nowego przed moim zespołem podczas próby, bo może się nie spodoba, bałem się zapraszać moją rodzinę na występy. Już tego tak nie czuję. Sam śpiewam o lękach, bo wydają mi się kluczem do zrozumienia siebie. Napisałem taki tekst: „Gdzie się podziały twe pragnienia? Przecież nie tak miało być. Strach bierze to, co jest najlepsze. Zostawia tylko przeciętności smak”. Ludzie żyją przeróżnymi lękami. Boją się odrzucenia, zdrady, wyśmiania, porażki. Przez lęki często tracimy możliwość prawdziwego życia. Dlatego trzeba pokonać lęk przed nieznanym i zrobić ten pierwszy krok. W Księdze Jozuego czytamy o przejściu wojsk i kapłanów niosących Arkę Przymierza przez rzekę Jordan. Woda zatrzymała się przed nimi dopiero wtedy, kiedy kapłani dotknęli jej stopami. 12 ludzi niosących arkę mimo obaw musiało zdecydować, że idą naprzód. Jakby wpadli do wody, to łatwo sobie wyobrazić, co by się stało. Duch Święty daje odwagę do stawiania takich kroków.

Artykuł z GN 13/2014