Skip to main content
O zabójczej mocy magii, wróżb i horoskopów oraz leczącej sile Koronki do Miłosierdzia Bożego z Patrycją Hurlak, popularną aktorką i najsłynniejszą „ekswiedźmą” Rzeczypospolitej rozmawia Marcin Jakimowicz
 
[Artykul z GN 18/2014]

Marcin Jakimowicz: Patrycja Hurlak staje przed grupą zblazowanych gimnazjalistów i zaczyna opowieść. Chcą słuchać?

Patrycja Hurlak: Chcą. Nawet jeśli nie chcą przez pierwsze trzy minuty, to potem już zaczynają…

To co takiego mówisz w trzeciej minucie?

Mówię wprost: „Słuchajcie, moi drodzy, nie przyjechałam tu, by się wam przypodobać. Przyjechałam, bo gdy byłam w waszym wieku, nigdy żadna taka małpa jak ja nie przyjechała do mojej szkoły i nie powiedziała, że idę drogą na śmierć”.

Ostro…

Ostro. Ale według Księgi Ezechiela mam obowiązek przestrzegania przed pułapkami magii. Jeśli tego nie powiem, sama będę obarczona winą.

Idziesz do telewizji śniadaniowej i bez owijania w bawełnę wypalasz: magia, talizmany, czary, amulety są złem. Nie przeszkadzają ci dyskretne szydercze uśmieszki prowadzących program?

Nie. Święty Paweł przypomina: nieważne, co mówią, ważne, że Chrystus jest głoszony. Po wydaniu książki „Nawrócona wiedźma” niemal wszystkie portale plotkarskie próbowały mnie wyszydzić. A robiąc to, cytowały najważniejsze zdania książki, a nawet sam kerygmat. (śmiech) Jak mogłam się z tego nie cieszyć? A wracając do rekolekcji dla szkół (w Wielkim Poście byłam non stop w trasie), jeszcze nie zdarzyło się, by gdziekolwiek ktoś potraktował mnie tak, jak ja kiedyś traktowałam swych katechetów. Nikt mnie nie przebił. Byłam naprawdę niezłą zawodniczką.

Miałaś alergię na księży?

Straszną! Mówię młodym na rekolekcjach: gdyby wasz ksiądz katecheta kilka lat temu zadzwonił do mnie i powiedział: „Pani Patrycjo, będzie pani głosiła u nas rekolekcje”, odpowiedziałabym od razu: „Czy widzi ksiądz ścianę naprzeciwko siebie? Tak? To proszę się rozpędzić i huknąć w nią głową. Może coś się w niej poprzestawia”. Wiesz, jakie rzucałam hasła, przejeżdżając przez Częstochowę? „Jedna bombka wystarczy, będzie mniej tego katolickiego motłochu”. Jednak, jak widać na załączonym obrazku, Pan Bóg ma poczucie humoru. Dziś jestem świadkiem Jego miłosierdzia.

W aktorskim światku obowiązuje dyplomacja. Rzadko zdarza się, by ktoś mówił tak bezkompromisowo jak Ty. Kumple nie patrzą na Ciebie jak na wariatkę?

Pewnie niektórzy patrzą. Na rekolekcjach mówię ludziom wprost: czytanie horoskopów jest występowaniem przeciwko pierwszemu przykazaniu. Jak możecie po czymś takim przystępować do Komunii? Wielu ludzi jest oburzonych.

Trzaskają ostentacyjnie drzwiami?

Zdarza się. U starszych. Młodzi reagują inaczej. Słuchają, chłoną

Moi znajomi, którzy przeszli podobną do Twojej drogę, mówią, że w ezoteryzmie, magii pociągało ich poczucie władzy nad innymi. Naprawdę tak to działa?

Jasne! Masz poczucie władzy, wyższości, wyjątkowości. Tyle że to jest pozorne, złudne. „Zamawiałam” jedną konkretną rzecz i ją dostawałam. Nie zauważałam jedynie, że był tam też „załącznik” oznaczony gwiazdką.

U kogo zamawiałaś?

Naprawdę nie wiedziałam. Nie miałam pojęcia, że wykorzystuję do tego „czarnego”. Katecheci cieszyli się, że sporo z nimi dyskutuję i jestem aktywna na lekcjach. Nie interesowali się, skąd mam taką wiedzę.

Kiedy po raz pierwszy poczułaś, że masz władzę nad innymi?

Już jako dziecko byłam niezwykle otwarta na duchową rzeczywistość. Wiedziałam, że mogę spokojnie rozmawiać sobie ze zmarłymi. Jako przedszkolak nie rozumiałam, czemu wszyscy rozpaczają po śmierci babci. Czułam, że ona siedzi w pokoju obok. Gdy jako czterolatka siedziałam w łóżeczku pół metra od łóżka rodziców, nie mogłam do nich wyciągnąć ręki, bo „coś” mi przeszkadzało. Oswoiłam się z tym, że obok mnie jest inny świat.

Kiedy po raz pierwszy postanowiłaś, że chcesz komuś zrobić krzywdę? Rzucić jakiś urok, klątwę?

Już w podstawówce. Wszystko zaczęło się od jednej przeklętej książki. Stawiałam już sobie karty, otaczałam się amuletami, magicznymi przedmiotami, korespondowałam z wróżkami. I wówczas pewien dorosły człowiek podarował mi swój podręcznik do czarnej magii. Nie zdradzam nazwy tej książki, by nie robić jej reklamy, choć młodzi na rekolekcjach droczą się ze mną i ciągną mnie za język. (śmiech) Wpadłam w magię po uszy. Zdarzało się, że książka spadała z półki i „przypadkowo” otwierała się na zaklęciu, którego akurat potrzebowałam. Taka jazda.

Sprawdzało się w praniu?

Zazwyczaj tak. Tyle że był też bonus – wspomniana przeze mnie „gwiazdka”.

Małym druczkiem?

Maleńkim. Niemal niewidocznym. Bonusem był porażający lęk. Bałam się nieustannie. Od zawsze. Odkąd sięgam pamięcią, trzęsłam się ze strachu. Moja ciemność nigdy się nie rozjaśniała. Gdy wyłączali prąd, byłam sparaliżowana i pozostawałam nieruchoma na krześle, bojąc się drgnąć. Nie ruszałam się z miejsca. Związane z magią puzzle zaczynały się układać w jakiś obrazek. Dlaczego miałam temu nie zaufać? Od dziecka marzyłam o tym, by mieszkać w Warszawie. Gdy pojechałam do niej jako siedmiolatka na wycieczkę, poczułam się u siebie. Demon rzucił wędkę, a ja połknęłam haczyk. Ponieważ wierzyłam w reinkarnację, byłam przekonana, że w poprzednim wcieleniu żyłam w czasach powstania warszawskiego. Gdy po latach trafiłam do świeckiego pseudoegzorcysty, wykorzystał tę rzeczywistość (mimo że nie pisnęłam mu o niej ani słówka). Potwierdził, że zginęłam w powstaniu, gdy mając dwanaście lat, rzucałam koktajlem Mołotowa. Opisał szczegóły, detale…

Gdy stawiałaś karty, lęk na chwilę znikał?

Nie. Nigdy mi nie przechodziło. Nie boję się dopiero od czasu, gdy spotkałam Jezusa. Dopiero On zabrał mi lęk. Zapłaciłam bardzo wysoką cenę za to, że od dziecka wiedziałam, że jest obok mnie inny świat. Już jako mała dziewczynka napisałam opowiadanie: „Anette: córka króla demonów i duchów”. Było o mnie: o małej księżniczce, która zostawiła dom swych rodziców i została wciągnięta do jeziora, gdzie szatan wytłumaczył, że jest jego córką…

No, nie są to „Dzieci z Bullerbyn”…

Oj, nie. (śmiech) Mama była bezradna: nie miała łaski wiary, nie wiedziała, w co pakuje się jej córka. Skąd biedna miała o tym wiedzieć, skoro wyrosła w domu, w którym nie mówiło się o Bogu?

Kiedy magiczne puzzle zaczęły się rozsypywać?

Gdy złożyłam „zamówienie” na faceta. Dokładnie opisałam, jak ma wyglądać. I spotkałam takiego człowieka… na drugi dzień. Związałam się z nim. Nie wiedziałam, że dzięki temu lada chwila rozbiję się o ścianę. Okazał się alkoholikiem, narkomanem, osobą strasznie poranioną (dziś błagam wszystkich o modlitwę za niego). Rozpoczął się koszmar. Domino zaczęło się rozsypywać, poszła lawina. Nie wiedziałam, jak wyjść z tego bagna. Co kolejnego „zamówić”? Jakim zaklęciem zwalczyć poprzednie zaklęcie? Błędne koło. Przeraziłam się: przestałam kontrolować swe życie. I wówczas siedząc w domu, zawołałam po raz pierwszy od lat do Pana Boga.

I nie była to modlitwa ze „Skarbczyka”...

Nie. (śmiech) Krzyknęłam w niewybrednych słowach: „Powiedz mi, co do cholery się dzieje?”. I odpowiedział. Od razu. Podesłał mi w ciągu tygodnia czterech proroków, dziś tak ich postrzegam. Dwójka z nich powiedziała konkretnie: „Musisz zwiewać”, dwoje pozostałych, usłyszawszy o moich magicznych ciągotach, powiedziało: „Słuchaj, my byliśmy tacy sami. Też rzucaliśmy uroki, wróżyliśmy z kart. Jest pewna modlitwa, której diabeł się naprawdę boi”. I opowiedzieli mi o Koronce do Bożego Miłosierdzia. Gdy zaczęłam modlić się tą koronką, człowieka, z którym mieszkałam, zaczęło rzucać. Dostał furii, stał się niesamowicie agresywny. Uciekłam. I już nie wróciłam. Odkurzyłam swój różaniec z Pierwszej Komunii, przypomniałam sobie czasy, gdy jako dziewczynka przesiadywałam w kościele w Świdnicy i rozmawiałam z Jezusem jak z bratem… Zaczęłam tęsknić za tymi chwilami. Spotkałam pewnego księdza. Wysłuchał mojej historii i powiedział: „Jeśli wpuścisz do swego życia Jezusa, wszystko się zmieni. Ale będzie to też oznaczało demolkę, totalne przemeblowanie”. I, co tu dużo gadać, miał rację. Zaczął się Armagedon. Na szczęście rozłożony na raty. Wystarczy powiedzieć, że po egzorcyzmie, o którym zaraz opowiem, straciłam 90 procent znajomych, pracę. Wprosiłam się na modlitwę o uwolnienie do Magdalenki i po tej modlitwie byłam już w stanie wejść do kościoła. Tyle że gdy wychodził do Mszy kapłan, reagowałam agresywnie. Rodziły się we mnie potworne bluzgi. Zły nie dawał za wygraną. Zaczął o mnie walczyć. Przeżyłam mnóstwo zawirowań, o których wspominam szczegółowo w książce.

Jak trafiłaś do pseudoegzorcysty?

Byłam zdesperowana. Znajomi, którzy opowiedzieli mi o koronce, rzucili: „Słuchaj, nasz egzorcysta chce się z tobą skontaktować”. Ufałam im, byłam kompletnym świeżakiem w wierze, nie wiedziałam, że egzorcystą może być jedynie wyznaczony przez biskupa kapłan. Mój pseudoegzorcyzm odbył się przez telefon. Musiałam za niego słono zapłacić. Ten człowiek znał wiele historii z mojego dzieciństwa, najintymniejszych rzeczy, których nikomu nie opowiadałam! O powstańcu warszawskim, o klątwach, które rzucałam. To mnie rozbroiło. Nie wiedziałam wówczas najważniejszego: demon zna naszą przeszłość, ale nie ma bladego pojęcia o przyszłości! On nie zna naszej przyszłości! Chodzenie do wróżek to naprawdę strata czasu i kasy. Jedynie Bóg zna naszą przyszłość.

Ten człowiek egzorcyzmował Cię, przywołując imię Jezusa?

Tak. A jednocześnie z ogromną pogardą wypowiadał się o księżach. Przestrzegał mnie surowo przed tą „bandą zboczeńców”. Jezus na szczęście okazał się silniejszy. Kiedyś trafiłam na Mszę i Bóg mnie rozbroił, otworzył mi serce. Zobaczyłam ludzi idących do Komunii i pękało mi serce. Wróciła tęsknota Pierwszej Komunii. Na rekolekcjach opowiadam młodym o tym w taki sposób: „Wobraźcie sobie, że od dziesięciu lat nie widzieliście swojej mamy. I nagle widzicie, że ona staje pięć metrów obok was. I wszyscy wokół mogą do niej przyjść i się przywitać, a wy nie. Rozwala wam serce!”. Wówczas w tym kościele zawołałam: „Jeśli mnie tu przyprowadziłeś, powiedz, co dalej! Kompletnie nic nie rozumiem!”. Usłyszałam wówczas w sercu: „Jedź do Krakowa”. Zaryzykowałam i pojechałam. Absurdalna sytuacja. Spotkałam się ze znajomym, spacerowaliśmy po Rynku. O 15.00 powiedziałam: „Idę pomodlić się do kościoła Mariackiego”. Popatrzył na mnie jak na kosmitkę: „Zgłupiałaś? Jesteś katoliczką?”. Ale byłam uparta i przestał protestować. (śmiech) Czułam ogromny opór przed spowiedzią, ale w tym kościele miałam wrażenie, że Ktoś wziął mnie za frak i… nagle wylądowałam przy kratkach konfesjonału. Mówię: „Kompletnie nie wiem, po co tu przyszłam”. „Ale ja wiem – usłyszałam głos księdza – ja na panią czekam”. Nie pamiętam tej spowiedzi. Wiem, że była długa i, co najważniejsze, dostałam rozgrzeszenie. Ksiądz powiedział, że Zły nie da za wygraną, i zalecił mi praktykowanie pierwszych piątków.

I był rykoszet?

Był. Świecki „egzorcysta” się wściekł. Zaczął mnie prześladować telefonami, SMS-ami. To był zmasowany atak. Wszystko ustąpiło dopiero, gdy znajomi zaczęli się modlić, a księża odprawiali w tej intencji Msze. Ustąpiło…

Pamiętasz tę swoją nową „Pierwszą Komunię”?

Nie zapomnę jej nigdy! Przyjęłam ją już następnego dnia. W katedrze wawelskiej. Powiem ci szczerze: ja się… zakochałam. Po uszy. Zrozumiałam, że przez całe życie sprzedawano mi kłamstwo. Zaufałam wówczas Jezusowi całkowicie. I odtąd każdego dnia widzę, jak zaczął o mnie dbać. O szczegóły, detale.

Jak trafiłaś do prawdziwego egzorcysty?

GPS mi zwariował. (śmiech) Wracałam z Wybrzeża do Warszawy, gdy mój GPS nagle zgłupiał i zamiast do domu wyprowadził mnie na… Włocławek. Wylądowałam pod klasztorem. Byłam już gotowa na wszystko. Szepnęłam: „OK. Skoro mnie tu przyprowadziłeś, to wejdę do kościoła”. Kapłan, którego zastałam w środku, okazał się… diecezjalnym egzorcystą. To był ojciec Robert Konik, franciszkanin. Faustyna zaczęła układać rozsypane puzzle. Nie opowiadam nigdy na rekolekcjach o samym egzorcyzmie. To rzeczywistość niezwykle intymna.

Od razu kamień spadł Ci z serca?

Nie! Zdziwiłam się, bo wyszłam z kościoła i naprawdę nie czułam, by wydarzyło się coś przełomowego. Żadnej ulgi. Pojechałam do cioci. Egzorcyzm okazał się bombą z opóźnionym zapłonem. (śmiech) Następnego dnia wracałam do Warszawy i poczułam, że wszystko zaczęło mi „odpadać”. Jedna ciemna rzeczywistość po drugiej. Czułam się uwalniana. I w końcu poznałam coś, czego nigdy w życiu nie doświadczyłam. Nawet teraz, gdy o tym mówię, rozklejam się… Poznałam, czym jest pokój serca. Czułam się uwolniona, lekka. Całe życie byłam sparaliżowana lękiem i nie wiedziałam, że istnieje takie uczucie!

Dlatego teraz, gdy jesteś zapraszana do telewizji, potrafisz o najtrudniejszych chwilach opowiadać z uśmiechem na ustach?

Tak! Ja czuję, jakbym zwiała z obozu koncentracyjnego, w którym spędziłam trzydzieści lat życia. Nie boję się mówić świadectwa przy pełnych kościołach, przy gimnazjalistach. Trafiłam do wspólnoty. Trochę jej szukałam. Raziło mnie to, że wielu katolików oczekiwało ode mnie na dzień dobry dojrzałej wiary. A ja jestem dzieciak w wierze! Jeszcze niedawno myślałam, że „agapa” to nazwa jakiejś modlitwy. (śmiech)

Twoi znajomi zgłupieli?

Tak! Wielu z nich się nawróciło, przystąpiło do sakramentów, weszło do wspólnot. Egzorcystę, którego poznałam we Włocławku, przeniesiono do Warszawy. Przejął wspólnotę Siódmy Rozdział – modlą się w niej osoby, które, jak mówi 7. rozdział Apokalipsy, „przybyły z wielkiego ucisku i obmyły swoje szaty we Krwi Baranka”.

O, popatrz, nawet jesteś ubrana na biało!

Widzisz? Nie ma przypadków. (śmiech) Naprawdę czuję, że Bóg prowadzi mnie za rękę. I nie zamienię tego na nic w świecie.

[Artykul z GN 18/2014]