Skip to main content
Wciągałem śmierć. Kiedyś strasznie naćpany stanąłem pod kościołem i wyrzuciłem z siebie stek przekleństw. Krzyczałem, jak bardzo nienawidzę Boga. Dziś nie wyobrażam sobie bez Niego życia. Wiem, jaką cenę zapłacił – opowiada Tomek, były muzyk blackmetalowy.
 
Artykuł z GN 27/2014

Całą noc piliśmy wódkę, było sporo amfetaminy – wspomina Tomek Książczak z Chorzowa. – Byłem strasznie naćpany. Doszedłem do budki telefonicznej. Stała pod kościołem. Wszedłem do niej, by nie zwiało mi ostatnich gramów amfy, którą chciałem wciągnąć. Zobaczyłem ogromny krzyż z Chrystusem stojący przed kościołem. Wyrzuciłem z siebie stek przekleństw, krzyczałem, jak bardzo Go nienawidzę. Po moim nawróceniu ksiądz powiedział mi wprost: „Krzyczał przez ciebie demon”. Wiem, że nie przesadził. Wiesz, ja mam mocne doświadczenie, że wciągając amfetaminę, wciągałem zło, śmierć. To konkretne doświadczenie. Wchodziłem na teren Złego.

Nienawidzę

Szybko wyrzekłem się wiary i świadomie wybrałem życie z dala od Kościoła. Rodzice się rozeszli, mama sama pracowała i nie potrafiła utrzymać mnie w ryzach. Bardzo wcześnie zacząłem słuchać metalu. Już w podstawówce wszedłem w ten świat po uszy. Zacząłem pielęgnować kontestacyjny stosunek do społeczeństwa, nienawiść, brak podporządkowania się. Oszalałem na punkcie muzyki metalowej. Gdy zobaczyłem perkusję, wiedziałem już, co chcę robić w życiu. (śmiech) Odrzuciłem Boga. Przez 27 lat życia słowo „Jezus” było pustym hasłem. Szydziłem, bluźniłem. Wszedłem na terytorium wroga, więc wpadłem po uszy w grzech.

Tyle złych rzeczy się wokół mnie i we mnie działo, że zacząłem nienawidzić Boga, oskarżać Go o wszystko. Już w podstawówce pojawiły się narkotyki. Na początku marihuana, potem wszedłem w twardsze klimaty. Kupowaliśmy narkotyki na kilogramy, nie na gramy. Hurtowa sprzedaż. Ogromne ilości amfetaminy, kokainy. Kiedyś przeleżałem ledwo żywy, przyćpany i przepity przez trzy dni. Ocierałem się o śmierć. Perkusja stała się moim bogiem, stylem mojego życia, filozofią, wszystkim. Zacząłem grać w undergroundowych blackmetalowych, ekstremalnych kapelach, m.in. w Mors Nigra, Soulless (jej basista nie żyje, powiesił się. Tak kończą się często te historie). Satanistyczne, okultystyczne klimaty. Teksty były wprost antychrześcijańskie, satanistyczne. Nie zdawałem sobie sprawy, w jak wielkie zło się pakuję. Służysz nie temu Panu, któremu trzeba. Nic dziwnego, że nękają cię lęki, brniesz w grzech i zaczynasz się gubić… Liczyła się muzyka, teksty nie były istotne. Miałem koszulki z pentagramami, ale pamiętam, że nie mogłem ich długo nosić. Coś mi nie pasowało.

Ciemna, ponura dolina

Morze alkoholu, góry narkotyków. Nieustanne imprezy. Kiedy po raz pierwszy miałem powiedzieć świadectwo dla młodzieży, zamknąłem oczy i na myśl przyszedł mi obraz: ciemna, ponura dolina. Usłyszałem głos: „Wyszedłeś z doliny śmierci”. Przez 27 lat omijałem kościoły. Byłem wprawdzie w Pierwszej Komunii i raz nawet się wyspowiadałem, ale dziś widzę, że było to jedynie odbębnienie obowiązku. Żadnego żalu za grzechy. Nienawidziłem Kościoła, księży. Pan Bóg powoli zaczął przygotowywać teren pod moje nawrócenie. Zaczęło się od Słowa. W domu radio było nastawione na katolickie Radio eM. Nie wiem dlaczego. Nie umiałem złapać innych stacji? Nie wiem. Słuchałem jedynie tego radia. W czwartki leciał „Krąg Biblijny”, każdego dnia rozważanie Ewangelii. Żyłem zanurzony w świecie narkotyków, black metalu, pentagramów, koncertów, a jednocześnie nie wyłączałem tego radia. Słowo Boże zaczęło mnie trafiać, zacząłem tęsknić za czymś, o czym opowiadali autorzy audycji. Doszło do tego, że wstawałem rano, by nastawić Radio eM, ciekawy, co ten Jezus znowu takiego powie w Ewangelii. (śmiech) W tym czasie miałem przykre, bolesne doświadczenie z dziewczyną, mnóstwo rzeczy zaczęło się sypać. Powychodziło sporo brudów z przeszłości, jakieś długi. Kiedyś wieczorem po raz pierwszy uklęknąłem i pomodliłem się. W domu, w pokoju. Powiedziałem: „Jeśli jesteś taki, jak o Tobie mówią, jeśli jesteś Bogiem Jedynym, to zmień mnie! Zmień moje życie. Zmień we mnie wszystko”. Nie potrafiłem zmówić nawet „Ojcze nasz”. Powtarzałem jedynie w kółko pierwsze słowa: „Ojcze nasz, Ojcze nasz, któryś jest w niebie”. Bóg błyskawicznie odpowiedział na moją modlitwę. Wszystko nabrało przyspieszenia.

Krew za krew

Kiedyś na ulicy spotkałem Łukasza Steczkowskiego, kumpla, którego nie widziałem od lat. Zakładałem z nim pierwszą metalową kapelę. Też siedział w podobnych do moich klimatach: narkotyki, ekstremalna muza satanistyczna. Zobaczyłem go w dziwnej sytuacji. Szedł z… pielgrzymką. Odmawiał Różaniec. Zamurowało mnie, ale nie zareagowałem szyderstwem. Poczułem w sercu ogromną tęsknotę. Zobaczyłem, że jest wolny, chciałem być na jego miejscu. Zdusiłem szybko w sobie to pragnienie i pojechałem do pracy. A jednak w starej komórce znalazłem jego numer. Zadzwoniłem.

Łukasz zaprosił mnie na spotkanie wspólnoty Odnowy przy parafii św. Jadwigi w Chorzowie. Przemogłem się, poszedłem. Wiele mnie to kosztowało. Cały się trząsłem, byłem przerażony, spocony. „Chłopie, co ty tu robisz? Co ty robisz w kościele?” – mówiłem do siebie. Widziałem ludzi wznoszących do góry ręce i czułem się bardzo obco. Trauma. Czułem się zagrożony. Ale nie wyszedłem. Łukasz powiedział: „Tomek, idź do spowiedzi”. Poszedłem. Zacząłem opowiadać o narkotykach, zniewoleniach, seksie, nienawiści, bluźnierstwach. Ksiądz zaczął coś mówić, a ja zamknąłem oczy i nagle zobaczyłem wyraźną twarz Jezusa. Takiego, jaki jest na obrazie „Jezu, ufam Tobie” siostry Faustyny. Szeptał: „Już umarłem za twoje grzechy, już przelałem za nie swoją świętą krew”. To było objawienie! Poczułem ogromne wzruszenie, płakałem w środku, na zewnątrz nie chciałem uzewnętrzniać emocji. To był pierwszy Jego dotyk.

Nie przypuszczałem, że można spotkać żywego Boga. Nie wiedziałem, że Jego miłosierdzie jest tak wielkie. Nie wiedziałem, że On żyje w Kościele. Gdy doświadczyłem Jego obecności, przestała mnie interesować opinia publiczna, to, co powiedzą o mnie inni. Niech mówią… Słucham tego, co ludzie wygadują na temat księży, i jest mi potwornie smutno. Nie osądzam ich, bo byłem taki sam i mówiłem podobne rzeczy. Czytałem mnóstwo książek oczerniających Kościół. Znam na wylot ciemne karty jego historii. Prześladowałem Chrystusa. Byłem Szawłem. Co ciekawe, trafiłem na modlitwę do parafii w Chorzowie tydzień po moim ostatnim koncercie. Zacząłem pytać Boga: „Pokaż mi, co jest dobre, a co jest złe?”.

Łukasz powiedział: „Módl się, by Jezus zabrał ludzi, którzy wciągają cię w grzech”. I naprawdę On zaczął to robić. Byłem dobrym bębniarzem, miałem świetny warsztat, grałem po osiem godzin dziennie. Bębnom podporządkowałem całe życie. Byłem uzależniony od amfetaminy. Grając nieprawdopodobnie szybkie, ekstremalne tempa, musiałem się wspomagać. Tak działa większość sceny amerykańskiej. Słyszałem, że jadą non stop na kokainie, więc są tacy dobrzy. Łyknąłem to kłamstwo. Był taki czas, że przez dwa lata codziennie wciągałem amfę. W pewnym momencie mój organizm zaczął fizycznie odrzucać narkotyk. Wystarczył mi już sam zapach amfetaminy, a byłem naćpany. Postanowiłem, że przestaję brać, jeszcze przed nawróceniem. Dziś widzę, że to była łaska. Wyszedłem bez większej szarpaniny. Miałem motywację: moim bogiem były bębny, a wiedziałem, że długo na narkotykach nie pojadę.

Żyję, oddycham

Po nawróceniu usłyszałem: „Tomek, oddaj mi to, co jest dla ciebie najważniejsze”. Nie musiałem się zastanawiać. Wiedziałem, o co chodzi. Miałem ogromne opory, przeraziłem się, że bezpowrotnie coś tracę. Płakałem jak dziecko: Boże, perkusja to całe moje życie! A jednak oddałem Mu to. Czułem, że mnie nie skrzywdzi. Po moim nawróceniu nagle zaczęli dzwonić kumple z kapel, w których grałem, i mówić, że odwołują koncerty. Wiedziałem dlaczego. Jeszcze przed spowiedzią powiedziałem im: „Ja chyba wierzę w Boga”. W świecie black metalu to śmierć. Takie hasła nie przejdą. Dostawałem mejle, w których kumple pisali, że nie będą grali z kimś, kto wierzy w Boga. Od dwóch kapel przyszedł sygnał: już z nami nie grasz. Nie martwiło mnie to. Znałem cenę. W świecie black metalu nie ma miejsca dla kogoś, kto mówi: „Wierzę w Boga”. W Stanach czy Skandynawii zdarzały się ciężkie pobicia, zemsty. To często psychopaci, nie oszukujmy się. Ludzie z wyrokami na karkach. Potrafią być niebezpieczni.

Czy bałem się rykoszetu „ciemnej strony mocy”? Miałem modlitwę o uzdrowienie. Ksiądz powiedział: „Zły najchętniej skręciłby tobie kark”. Ale w tym samym momencie dostałem obietnicę, że Jezus trzyma mnie w swoich rękach. Wysyła aniołów, by strzegli mnie na każdej mojej drodze. Zaufałem w ciemno. Uznałem Go za jedynego Boga i doświadczam Jego realnej obecności. Wyrzucono mnie z kapel, ale nie brakowało mi kumpli, bo Jezus wypełnił sobą moją pustkę. Przez prawie 30 lat byłem więźniem, a tu nagle żyję, oddycham. Zacząłem regularnie przychodzić na spotkania wspólnoty, oswajać się, przekonywać do tych ludzi.

Na początku nie było łatwo – totalna zmiana środowiska. Dziś rozpoznaję w tych ludziach Boga, wracam do nich, gdy jest mi źle. Często mam propozycje imprezowe, alkoholowe, koncertowe. Boję się powrotu w te klimaty. Przychodzę do wspólnoty i czuję ogromny pokój. Zostawiłem bębny. Sprzedałem je. Wywaliłem wszystkie płyty, którymi byłem zniewolony. Jeśli Jezus będzie chciał, bym wrócił do grania, wrócę. Wiesz, ja nie potrafię opisać słowami stanu, w jaki wprowadził mnie Bóg. Gdybym teraz zaczął powtarzać sobie imię „Jezus”, to rozpłakałbym się tu jak dziecko. Wiem, jaką cenę za mnie zapłacił, ile kosztowała Jego krew. Miałem mnóstwo bożków. Nie wiedziałem, że jest jeden Bóg, który jest tak dobry. Byłem martwy. Żyję.

Notował: Marcin Jakimowicz
Artykuł z GN 27/2014